Harry's Pov
Ruszyłem w głąb korytarza, wprost do gabinetu ojca. Nie rozumiem o co takie wielkie halo... przecież ja nic nie zrobiłem!
Retrospekcja
Idąc korytarzem szkoły, jak zwykle wszyscy się ze mną witali, nawet ci, których nie znałem. Pozornie zwykły dzień. No, ale cóż... pozory mylą.
Podchodząc do mojej szafki zauważyłem opierającą się o nią dziewczynę, jakby czekającą na kogoś. Pomyślał bym, że na mnie, ale ja jej nawet nie kojarzę. Pewnie jest nowa. Może chce abym jako przewodniczący ją oprowadził, czy coś? Nie mam pojęcia.
W końcu dotarłem do mojego celu. Dziewczyna mnie nie zauważyła, zważając na to, iż miała ona przymknięte powieki. Była blądynką. Miała ostry, ale dla jej twarzy nie zbyt widoczny makijaż oczu. Usta delikatnie podkreśliła błyszczykiem. Nie była ubrana jakoś wyzywająco, ale sam fakt, że nie nosiła ona mundurka bardzo ją wyróżniał z pośród innych uczniów. Rozwiewała samą swoją osobą tajemniczą aurę, co trochę mnie onieśmielało. Nie odstraszało mnie to, ale wręcz przeciwnie - przyciągało. Kto jak kto, ale ja nigdy nie miałem problemów z dziewczynami.
-Będziesz się tak dalej gapił jakbym stała na wystawie? - spytała kpiąco uchylając jedną powiekę.
-Um... - "no dawaj Harry, wysłów się" - Sorry. Po prostu stoisz przy mojej szafce. - powiedziałem tak szybko, że nawet nie wiem czy dziewczyna mnie dobrze usłyszała. "Co to miało być?!"
O dziwo od razu zrozumiała i przesunęła się, abym miał dojście do szafki.
"Jak by tu zacząć rozmowę... już wiem! "
-Jesteś...
-Ta - ucięła nie dając mi dokończyć.
-Skąd wiedziałaś, że...
-Chciałeś o to spytać? Czy jestem nowa? - pokiwałem twierdząco głową - wszyscy zawsze pytają o to samo. Czyli jesteś jak inni. Czyli nie wiem po co wogóle tracę czas na rozmowę z tobą.
-A jednak... może jest we mnie coś innego?
-Hm... - mówiła nie otwierając powiek - Stoisz tu ze mną jak kołek, zamiast jak inni iść na lekcje.
-Bo jest już po dzwonku - dodała.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że oprócz naszej dwójki korytarz świeci pustkami.
-Gdzie masz teraz lekcje? Jako przewodniczący powinienem cię odprowadzić - posłałem jej mój uśmiech z serii "To ja, ten popularny".
-Nie idę na lekcje - odparła - A ty jako "przewodniczący" - (zrobiła cudzysłów w powietrzu) - musisz też iść ze mną? - zapytała znowu sobie ze mnie kpiąc.
-Nie. Chcesz olać pierwszy dzień w nowej szkole?
-Ta.
-Serio?!
-Słuchaj "panie przewodniczący", albo idziesz ze mną, albo wracasz spóźniony na nudną lekcję. Hm...?
-Dobra, wygrałaś.
-Szczerze mówiąc miałam nadzieję, że odmówisz... - westchnęła.
-A tak wogóle to jestem Harry. Harry Styles - powiedziałem podążając za nią - A ty? - dodałem.
-Amanda Stone.
-Miło mi - uśmiechnąłem się do niej.
-A mi nie bardzo...
Podczas, gdy szliśmy... właściwie to nie wiem gdzie, wogóle się do siebie nie odzywaliśmy. Było to tak bardzo krępujące! Kilka razy próbowałem się odezwać do Amandy, ale jakoś nie miałem odwagi. Jednak w końcu się przełamałem.
-Słuchaj... yghym... dokąd idziemy?
-Do centrum - odpowiedziała jakby to było oczywiste.
Faktycznie. Po chwili przed nami ukazał się budynek. Dlaczego wcześniej go nie zauważyłem?!
Weszliśmy do środka i ruszyliśmy w stronę sklepu z antykami.
-Wow... nigdy w czymś takim nie byłem.
-Nigdy? No tak. "Pan przewodniczący" nie ma czasu na takie bzdury...
-Ugh... nie mów tak do mnie!
-Och... ty jednak umiesz mówić bez jąkania.
-Po prostu jesteś.. inna.
-To chyba dobrze.
-Nie dla każdego.
-Więc po cholere tu ze mną przyszedłeś? - milczałem. Właściwie nie wiem dlaczego tu z nią jestem. Tak sobie. Lubie wyzwania, a ona jest w pewnym sensie dla mnie wyzwaniem.
-Skoro tak ci przeszkadza moja "inność",to wracaj do domu. I tak nie opłaca ci się na lekcje.
-Nie, zostanę - oznajmiłem, a Amanda popatrzyła na mnie jak na idiotę. W jakimś sensie przed chwilą podważyłem swoje zdanie.
-No co? Coś w tobie jest... - przywołałem moje słowa sprzed godziny.
Dziewczyna przyglądała się branzoletce na wystawie. Chyba jej się spodobała, ale normalnej dziewczynie raczej podobała by się jakaś złota, czy coś. Tak... ona nie jest normalna. "Ty nie jesteś normalny" rzekł irytujący głosik w głowie.
Po chwili zwiedzaliśmy cały sklep. Po drodze wpadł na mnie jakiś idiota, a ja na to: "Uważaj jak łazisz bałwanie", co spotkało się z małym uśmiechem u mojej towarzyszki. Albo to ja towarzysze jej? Ona mi, ja jej... "oj Harry, ty to masz dziwny tok rozumowania" - wwestchnęła moja podświadomość. Tak. Taki właśnie jestem. Dziwny.
-Ja będę się już zbierała. Ty nie wiem... jak sobie chcesz.
-Okej. Sam nie będę tu - zorientowałem się, że Amanda jest już po za sklepem. Biegiem ruszyłem za nią. Właściciel dziwnie się na mnie popatrzył. Gdy już przebiegałem przez wyjście, bramka niebezpiecznie zawyła.
-Stać! Złodziej! - krzyczał właściciel. I takjuż jej nie dogonię.
-Zaraz... to jakaś pomyłka - tłumaczyłem.
-Jak to?! - darł się na całe centrum, zwracając tym uwagę przechodniów - Sam widziałem, jak przez dobre kilkanaście minut stałeś przy stoisku! Straż!
-O co chodzi? - zapytał jeden z funkcjonariuszy.
-Złodziej!
-Proszę się uspokoić. Zaraz to sprawdzimy - jeden z nich zaczął mnie przeszukiwać, drugi zaś podszedł sprawdzić sklep.
-Hm.. ciekawe - powiedział sprawdzający mnie strażnik, podnosząc branzoletkę z mojej kieszeni. To ta sama, co tak bardzo podobała się Amandzie! Co za suka! Chciała mnie wrobić. Ale po co?
-Panie władzo, to nie należy do mnie.
-Tak, tak... nie należy. Bo chciał pan to ukraść.
-Ja naprawdę nie...
-Jedna branzoletka... bezcenna. Zniknęła - powiedział drugi funkcjonariusz, podchodząc do nas.
-To ta?
-Tak. Widziałem jak ten przestępca kilkanaście minut stał przy tym stoisku. Z resztą nie był sam. Pewnie ze wspulnikiem - dopowiedział sprzedawca.
-Ale ja nie mam z tym nic wspólnego!
-A ma pan alibi?
-To prawda, że tam stałem. Ze znajomą, może ona coś wie...
-A więc pójdzie pan z nami.
-Ale.. ugh. Dobrze, ale ja naprawdę nie mam z tym nic wspólnego.
▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶▶
Wysadzili mnie do celi jak jakiegoś przestępce. Na serio, to głupie. Po co miałbym to kraść? Mógłbym mieć miliony takich...
Do środka wszedł, jak sądzę, inspektor Jackson. Właściwie to przeczytałem to z plakietki na jego uniformie. Nie spuszczał wzroku, ze swojego notesu, w którym zawzięcie coś notował.
-Proszę dowód... - powiedział obojętnie.
-Jeszcze nie mam. Dwa dni temu wyrabiałem. Ale mam legitymację szkolną - podałem mu owy dokument. Otworzył szerzej oczy ze zdziwienia.
-Styles? Syn pana Edwarda Stylesa?
-Tak. Po co miliarderowi taka branzoletka? Naprawdę nic nie zrobiłem.
-Wierzę ci synu... zrobię co się da. Najpierw zadzwonię do twojego ojca - tylko tego brakowało. Jak chcesz mi pomóc człowieku, to wolę już odsiedzieć, niż wracać do tego dupka i jego dziuni!
Siedziałem tak i wystukiwałem znany tylko sobie rytm. Po co ona to zrobiła? Po co do jasnej cholery Amanda miałaby mnie wrabiać? Aż tak mnie nie znosi?
Moje rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi.
-Masz szczęście młody. Twój ojciec już wszystko wyjaśnił. Po obejrzeniu monitoringu, okazało się, że jakiś zbir to panu podrzucił.
-Zbir? A nie dziewczyna?
-Nie - w jakimś małym stopniu mi ulżyło, ale wiem, że czeka mnie jeszcze rozmowa z ojcem.
-Porozmawiamy w domu - rzucił tylko mój najukochańszy tatuś i wyszliśmy z komisariatu. Już wiem, że to nie będzie przyjemna rozmowa...
Koniec retrospekcji
Zapukałem delikatnie w idealnie gładką strukturę dębowych drzwi.
-Wejść! - usłyszałem ostry ton głosu ojca.
Siedział tam. Za swoim biurkiem patrząc za okno. Wydawał się taki spokojny, ale ja wiedziałem jak bardzo jest zły.
-Znów przynosisz mi wstyd, synu - zabolało. Niby go nienawidzę, ale to i tak boli.
-To przecież... - zacząłem tłumaczyć, ale on oczywiście mi przerwał.
-Zamiast wyjaśnić tą sprawę i nie przeszkadzać mi w pracy, ty dałeś się zapakować do paki! - krzyknął waląc pięściami w biurko.
-Ale...
-Nie skończyłem jeszcze! Jak ty chcesz przejąć moją firmę z takim usposobieniem?!
-A mowiłem kiedyś, że chcę?!
-A więc kim zostaniesz?!
-Chcę być sportowcem.
-Sportowcem? Proszę cię... taka łamaga jak ty?! - wyśmiał.
-Dla twojej wiadomości jestem kapitanem drużyny piłkarskiej w szkole.
-Błagam! Ty sobie kpisz?! I jaką to będzie miało przyszłość?!
-Ciebie obchodzą tylko pieniądze! - poczułem mocne pieczenie mojego lewego policzka. Nie zdziwiło mnie już, że mnie uderzył. Przyzwyczaiłem się.
-Bijesz jak baba. No dawaj! Nie pokażesz więcej?! Przecież umiesz! - kszyczałem jak najgłośniej. Nie skończyło się na jednym uderzeniu. Już opadłem na podłogę. Ostatnie co słyszałem to:
-Nie zasługujesz na bycie moim synem...
▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼▼
Mamy pierwszy rozdział!
Udało mi się :D
Piszcie opinie w komentarzach.